30 stycznia 2014

Potrójnej Matki blogowanie

Bardzo lubię to moje miejsce w sieci, trochę niedopracowane, czasami przeze mnie zaniedbywane. Jest takim moim azylem, chwilą oddechu od codzienności, od dzieci (to taki paradoks, bo przecież blog jest przede wszystkim o moich dzieciach ;-), wirtualnym kontaktem z Wami czytelnikami :-) Niestety pisanie/prowadzenie bloga przy trójce małych dzieci nie jest prostym zadaniem. W mojej głowie pojawia się wiele pomysłów na posty w ciągu dnia, pojawiają się też różne przemyślenia, którymi chciałabym się z Wami podzielić. Jednak najczęściej nie udaje mi się ich przelać na "klawiaturę" od razu, a potem gdzieś ulatują z mojej pamięci. Obecnie do pisania zasiadam wieczorami, ale wtedy często ze zmęczenia brak mi weny i słowa nie układają się tak jak powinny ;-) No ale pomimo tego jakoś te słowa klecę raz lepiej raz gorzej i póki co nie wyobrażam sobie tego mojego miejsca nie mieć. Dobrze jest tak jak jest, choć szata graficzna mojego bloga jest dla mnie samej niezadawalająca a wpisy nie tak częste jak bym chciała ;-o 
Do Was moi czytacze też uwielbiam wpadać, podczytywać i zostawiać komentarze. To również istotna część mojego blogowania :-)

Niedawno bardzo rozbawił mnie taki oto obrazek:


Mnie takie dopytywanie innych ludzi, znajomych jakoś specjalnie nie denerwuje. Zwyczajnie się z tego śmieję i nie traktuję takich uwag zbyt poważnie. To może dlatego, że nie spotkało mnie nigdy nic wyjątkowo przykrego. Raz usłyszałam od obcej Pani gdy zobaczyła mnie z trójką chłopców - "Współczuję". Choć wiem, że mówiła to poważnie, ja się uśmiechnęłam do niej, do siebie i zupełnie te słowa mnie nie ruszyły. W sumie taka prawda ;-) Sama sobie czasem współczuję ;P Zdarza mi się też, że ktoś dopytuje się czy Wiki to chłopiec czy dziewczynka - i ten zawód w oczach gdy mówię, że chłopak - bezcenny ;-P
Ostatnio zaczepiła nas starsza Pani gdy wracałam z całą trójką z przedszkola - starsi gdzieś tam obok mnie biegali, a mały Wiki sobie spacerował. Pani zatrzymuje się przy Wiktorku, przygląda się i pyta "Czy to Pani?", odpowiadam, że "Tak" i dodaję, że "Ta o tam biegająca dwójka to też moje". Na co Pani obdarzając nas wszystkich szerokim i szczerym uśmiechem dodała "Wie Pani, że dzieci szybko rosną? Za szybko?", odpowiedziałam, że "Wiem". Po czym chcąc już skończyć rozmowę (bo się trochę śpieszyłam) stwierdziłam "Tylko my się starzejemy". A starsza Pani pomyślała, pomyślała i powiedziała "Nie. Duch jest zawsze młody". Cóż za cenna lekcja dla mnie :-)
Jestem pewna, że gdy ja mam pozytywne nastawienie do świata to i świat jest mi przychylny :-)

Może jedynie denerwowałoby mnie dopytywanie się "Kiedy dziecko?" gdy zdecydowalibyśmy z mężem, że dzieci mieć nie będziemy.

29 stycznia 2014

12 miesięcy

Z wielkim, ale to wielkim poślizgiem podsumowanie 12 miesiąca życia Wiktorka :-)

Coraz więcej zaczyna gadać po swojemu: "dada", "dydy", "tyty", "dede" i takie tam ;-)

Jest niesamowicie kontaktowy, jest bystrym obserwatorem i ma etap naśladowania nas we wszystkim :-)

W 12 miesiącu bardzo zaczęły rosnąć mu włosy, oczywiście nie jest to jeszcze jakaś bujna czupryna ;-) Ale coś zaczyna się dziać.


Chyba powoli zbliżamy się do jednej drzemki w ciągu dnia, ale dłuższej. W zasadzie ja się z tego cieszę, bo przez te dwie, trzy godzinki mogę więcej zrobić. Czasem nawet z premedytacją przeciągam go do wieczora, żeby na noc ładnie zasnął. Bo jeżeli zdarzy mu się przysnąć nawet na 15 minut około 18.00, 19.00 najczęściej zasypia wtedy na noc dopiero około 23.00. Jak żyć? ;-)
Zdarzyło się też pewnego dnia, że zasnął w dzień bez piersi, ale na tym jednym razie byłby koniec ;-)


Dopiero w 12 miesiącu Wikiemu zaczął przechodzić "lęk separacyjny". Przechodziliśmy go około 1,5 miesiąca i nie było łatwo. Ale nic to dzięki temu nauczyłam się robić ciasto i piec naleśniki jedną ręką, podnosić z podłogi różne rzeczy palcami od stopy ;-) Także dziecko Matkę wyćwiczyło ;-)) Były momenty, że nie widziałam światła w tunelu... aż jakoś w połowie grudnia dziecko zaczęło się ode mnie coraz częściej oddalać i nie wpadało w czarną rozpacz gdy ja się na chwilę od niego oddaliłam. A więc zaczęło być luźniej ;-)
Żaden z dwójki synów nie przechodził w taki sposób lęku separacyjnego, Wiki można powiedzieć przeszedł go najciężej nie wspominając już o Matce ;-)

Wreszcie przestaliśmy używać śliniaków. Praca ślinianek się ustabilizowała. Śliniak przydaje się już tylko przy jedzeniu...uff :-)



Bardzo smakują mu rodzynki, mógłby jeść je garściami :-) Domaga się ich nieustannie, póki co wyjada nam je z musli ;-)

Wiki rozpoczął wspinanie się po kanapach, póki co meble go nie interesują ;-) Próbuje też wychodzić z wanny. Mamy dość głęboką, ale i tak bywa niebezpiecznie, bo Wiki potrafi się już podciągnąć na rączkach. Dodatkowo nauczył się otwierać klapę od sedesu. A że mamy przesuwane drzwi do łazienki... Jest po prostu wszędobylski, wszędzie wejdzie, a najbardziej oczywiście podobają mu się miejsca niedozwolone typu muszla klozetowa, kosz, szafka z chemikaliami.

Potrafi się denerwować gdy np. nie chcę dać mu pilota od telewizora, bądź mojej komórki. Potrafi też walczyć o swoje ;-) Oskarek czasem trochę mu dokucza albo wyrywa zabawkę. Ostatnio Oskarek przyciągał w swoim kierunku pudło z klockami i Wiki robił to samo - nie pozostawał dłużny bratu ;-)

Cały czas Wiki doskonali się też w sztuce chodzenia, nawet czasem chodzi bokiem :-) A Matka uwielbia gdy klapie tak fajnie stópkami gdy chodzi na bosaka :-)

Ten rok życia naszego synka minął jak jeden dzień. Choć pojedyncze dni wlokły się czasem niemiłosiernie, to ten rok minął bardzo ale to bardzo szybko. Poniżej 12 miesięcy z życia Wiktorka w kwadratach :-)


Bardzo chciałam zrobić ten kolaż na 9 stycznia w dzień pierwszych urodzin Wiktorka, ale nie udało mi się ;-( Zatem jest dzisiaj i jestem z niego dumna ;-)

22 stycznia 2014

O moim Dziadku...

Mój dziadek ze strony mamy zmarł gdy byłam w podstawówce jakoś w 4 klasie. Choć przez sześć lat swojego życia mieszkałam z nim pod jednym dachem nie było między nami szczególnej więzi. Dziś wiem dlaczego i wcale się temu nie dziwię. Tak miało być i nawet tak powinno być.

Natomiast sprawa z drugim dziadkiem ze strony taty ma się trochę inaczej. Tutaj byłam pierwszą i wyczekaną wnuczką :-) Uwielbianą przez babcię, dziadka, dwie siostry taty. Jednak w moich kontaktach z dziadkiem były niestety dwie "wyrwy". Gdy się urodziłam dziadek przebywał w Stanach Zjednoczonych, pojechał tam do pracy. Ja pamiętam go dopiero od czasu jego powrotu do kraju czyli miałam wtedy 3 albo 4 lata. Potem nastąpiły lata fajnych kontaktów, babcinych obiadów po szkole. A potem kolejna przerwa w bliższych kontaktach. Dość długa.... Gdy poznałam mojego męża chciałam/chcieliśmy bardzo odbudować więzi z moim dziadkiem. Po części się to udało, poznał Kacperka i Oskarka, swoich prawnuków. Jednak tego straconego czasu nie udało się odzyskać... więzi nie buduje się od tak, na to potrzeba czasu, wspólnych przeżyć, wspólnego czasu, a tego po drodze gdzieś zabrakło. Coś zostało na długo przerwane i po prostu nie ma siły żeby po latach to odbudować i żeby było tak samo. Więzi zawiązały się z kimś innym. Życie nie znosi pustki.
Ale i tak jestem dumna z tej minimalnej więzi, którą udało mi się ocalić, odzyskać przez te 6 lat wznowionych kontaktów. Jestem dumna z tego, że to podczas naszej wizyty u dziadków, dziadek wspomniał z wielkim uczuciem o swoim zmarłym przed laty pierworodnym synu. A zaczął tak "Nasz Jurek miałby dzisiaj....lat". Wtedy dogłębnie zrozumiałam co znaczy dla człowieka strata dziecka (nieważne w jakim wieku). Miłość do tego dziecka i żal po jego stracie zostaje w człowieku do końca jego dni. Muszę też wspomnieć, że dziadek był generalnie dość zamkniętą osobą, dlatego takie wyznanie było naprawdę "czymś", musiał czuć się przy nas dobrze i bezpiecznie. Poza tym był człowiekiem pogodnym i zupełnie nie konfliktowym. Nigdy nie widziałam, żeby z kimś się kłócił, albo nie słyszałam o osobie, której by nie lubił, albo ktoś nie lubił jego. I wizualnie miał coś w sobie z Wojtyły, a także z postury.



Wielkimi krokami zbliża się rocznica jego śmierci, w święta wspominaliśmy go. Wspominaliśmy również inne śmierci w naszej rodzinie, szczególnie małego brata mojej mamy jak i śmierć taty mojej mamy. To podczas tych wspominków mój tata dowiedział się o wspomnianej przeze mnie wyżej rozmowie z dziadkiem. On sam nigdy nie usłyszał od niego podobnych słów, ale to chyba takie naturalne, że nie dzielimy się z naszymi dziećmi tak trudnymi przeżyciami, chcąc im ich oszczędzić. Wbrew pozorom te nasze wspominki nie były smutne, a chyba nam wszystkim potrzebne. Takie oswajające z trudnym tematem sama nie wiem... Ale jakaś taka krzepiąca ta rozmowa była.

Mój tata cały czas przeżywa śmierć swojego ojca a mojego dziadka. Tym bardziej, że okoliczności jego śmierci były specyficzne, zmarł w szpitalu w dzień, w którym miał z niego wychodzić... I to mój tata miał go odbierać. Choć jest już oczywiście lepiej niż na początku, czas powoli zalecza rany.

I tak powoli zmierzam do moich przemyśleń, które dały początek temu wpisowi....
Pewnego razu lekarz dał mojemu dziadkowi około 8 lat życia ze względu na choroby jakie go dotknęły. I tak się właśnie stało. Dziadek zmarł dokładnie po 8 latach od czasu diagnozy i słów tego lekarza. I tak sobie myślę, że lekarze nie powinni konkretnie określać czasu jaki danemu człowiekowi pozostał... Jednych taka informacja zmobilizuje do walki i będą żyli dłużej niż dawali im lekarze, inni przyjmą to jako pewnik i w ich przypadku zadziała tzw. "samosprawdzająca się przepowiednia" . Wydaje mi się, że powinno być zakazane mówienie do ludzi chorych ile będą jeszcze żyli. Lekarz może powiedzieć, że jest źle...wiadomo... tylko ta prawda powinna zostać podana w jakiś taki neutralny sposób. Bo lekarz powinien sobie zdawać sprawę, że mimo wszystko to  nie on jest Panem życia i śmierci.
Dodatkowo przeczytałam wczoraj artykuł w "Z" z maja 2013 roku o mocy jaką moją słowa pt. "Wokół słowa". Słowa mogą mieć moc budującą i mogą mieć moc niszczącą. I również ten artykuł upewnił mnie w tym, że lekarz powinien używać słów przede wszystkim budujących, żeby samospełniająca się przepowiednia potoczyła się w pożądanym kierunku :-)

P.S. Taki bardzo osobisty wpis mi wyszedł. Ale musiałam...Przychodzą mi do głowy słowa piosenki "czasami człowiek musi inaczej się udusi". Tylko to mam na swoje wytłumaczenie.

11 stycznia 2014

Ptaków dokarmianie i po świętach sprzątanie

Zainspirowana pomysłem Piegowatej, postanowiłam, że i my w podobny sposób dokarmimy ptaszki. Pomyślałam, że może uda nam się w ten sposób je zwabić, bo na nasze 5 piętro zaglądają nie za często :-o


Międzyczasie gdy jedzonka się "robiły" dosypaliśmy z chłopakami ziaren do naszego karmnika. I dosłownie za jakieś 15 minut zjawił się u nas mały wróbelek. Zdjęcie robiłam przez okno i akurat złapałam go gdy przygotowywał się do odlotu :-( Zaryzykowałam i powoli otworzyłam drzwi balkonowe, ale w tym momencie odleciał.


Jak tytuł posta wskazuje zabraliśmy się do poświątecznych porządków. Kalendarz adwentowy został zdemontowany, choinka wyniesiona. Trafił się nam wyjątkowo trudny egzemplarz, obawiam się, że jeszcze długo będę w domu natrafiała na igły po tej choince :-o Już jak wróciliśmy w Nowy Rok do domu jej widok wołał o pomstę do nieba ;-P


Dzisiaj żeby rozruszać "stare" kości wybrałam się z Oskarkiem na zajęcia aikido. Chodzimy na zajęcia, na których rodzic ćwiczy z dzieckiem. Z założenia ćwiczy dziecko, ale rodzic czasem też może, żeby posłużyć dziecku za dobry przykład :-) Obawiam się, że jutro będę miała zakwasy, a i tak wielu ćwiczeń nie udało mi się wykonać - za słabe mam mięśnie. Coś trzeba z tym zrobić tak nie może być ;-P 
Do tego dość, że będę miała zakwasy to jeszcze bolące kolano. Aż boję się jutrzejszego ranka ;-P 
A z tym kolanem to było tak.... Wybrałam się dziś po południu z chłopakami na nasz osiedlowy plac zabaw. Starsi chłopcy rozpoczęli wspinaczki na zjeżdżalnię, bardzo angażując się w zabawę, ja natomiast chodziłam za małym Wiktorkiem, który doskonalił chodzenie w zimowych butach :-) W pewnym momencie podszedł do mnie Oskarek i poprosił żebym go goniła, na co ja z ochotą się zgodziłam coby nie stać i nie marznąć. Niestety moje bieganie z Oskarkiem zakończyło się moim upadkiem na chodnik. Podczas biegu stanęłam sobie na sznurówkę i nagle świat zaczął biec w zwolnionym tempie... widziałam siebie w czasie lotu i z przerażeniem myślałam, że nic mnie już nie uratuje i wyląduje na chodniku jak długa :D I tak też się stało :-)) Obrażenia: obdarte ręce i stłuczone dwa kolana, z czego jedno boli najbardziej - siniak będzie jak stąd do Ameryki ;-) A to jeszcze nie koniec sytuacji - międzyczasie przewrócił się też Wiktorek (na szczęście na miękką nawierzchnię) i leżał sobie tak na plecach w kombinezonie machając rączkami, nóżkami i płacząc. Doprawdy komiczny to musiał być widok. Jeżeli któryś z sąsiadów to widział, to miał niezły ubaw ;-))

Miłej niedzieli :-)

P.S. Jutro może lepiej coś poczytam i posiedzę na tyłku w domu ;-P

9 stycznia 2014

Roczek Wiktorka :-)

Dokładnie rok temu o godzinie 18.45 przyszedł na świat nasz trzeci Synek :-)


Poimprezowaliśmy dzisiaj trochę z tej okazji ;-)

Serduszka z galaretki cieszyły się największym wzięciem u Solenizanta :-)

Dobrze, że z nami jesteś Syneczku :-*
Życzymy Ci dużo zdrowia, uśmiechu i cudownego dzieciństwa w naszym domu z dwójką Twoich braci :-))

7 stycznia 2014

Trzech Króli

Z racji tego, że mam w domu imiennika jednego z Trzech Króli postanowiłam z dziećmi co nieco dowiedzieć się o tym święcie i wybrać się z nimi z tej okazji do kościoła. Generalnie rzadko chodzimy do kościoła, choć coraz częściej myślę, że chciałabym z nimi chodzić co niedzielę. Jednak póki co jest to awykonalne ;-) To znaczy pójść mogę, ale moi chłopcy raczej w kościele przez godzinę nie są w stanie wysiedzieć. Wczoraj poszłam z nimi specjalnie trochę wcześniej (spodziewając się, że może być różnie ;-), obejrzeliśmy szopkę, chłopcy wrzucili monety, potem zapaliliśmy dwie intencyjne świeczki. Gdy rozpoczęła się Msza Św. powiedziałam im, żeby usiedli w ławce. Chwilę posiedzieli, ale ich wrodzona ruchliwość nie pozwoliła im długo wysiedzieć w ciszy i spokoju, dlatego po kilku nie do końca przyjaznych spojrzeniach musiałam się z nimi ewakuować ;-P
Moi chłopcy nie usiedzą spokojnie 5-ciu minut, a co dopiero godziny. A ten "przymus" siedzenia w spokoju w kościele według mnie jest jakby wbrew naturze dziecka. A dziecko z natury jest ruchliwe, dzięki temu się rozwija :-) Z drugiej strony może trzeba uczyć dziecko, że w pewnych miejscach powinno zachowywać się spokojnie i w sposób nie zwracający uwagi :-o Tak na logikę to myślę, że dopiero dziecko w wieku szkolnym można do tego "przyuczać". Jak w klasie na lekcji może wysiedzieć 45 minut to może i w kościele może ;-) Choć jak przypomnę sobie siebie w wieku szkolnym (podstawówka) w kościele to większość moich mszy upływało na: rozglądaniu się, poprawianiu włosów, ziewaniu, myśleniu o chłopakach i generalnie o niebieskich migdałach ;P

Myślałam też aby wybrać się z chłopcami na Orszak Trzech Króli, jednak szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Naszego taty nie było tego dnia w domu i nie uśmiechało mi się targać samotnie trójki dzieci do centrum miasta i do sporych tłumów. No way ;-)


"Biblia dla najmłodszych", którą pożyczyliśmy z biblioteki zawiera również zadania do wykonania dla dzieci. Po lewej król Kacperka, po prawej Oskarka. Te zadania to bardzo ciekawa opcja, dla dzieci bardzo atrakcyjna, a przy okazji edukacyjna :-) Polecam!
Jestem bardzo dumna z postępów Kacperka w rysowaniu (tego króla narysował zupełnie samodzielnie, patrząc tylko jak on wyglądał w książce). Trochę pracy wkładamy w usprawnienie jego rączek i cieszę się bo widać efekty :-)


Z okazji imienin Kacperka postanowiłam, że coś pysznego przygotuję dla dzieciaków z jego grupy przedszkolnej. Początkowo planowałam ciasteczka w formie krasnali, ale Kacperek wybrał andruty z "Książki kucharskiej dla dzieci. Cecylka Knedelek. Tom3." Kacperek chciał posmarować wafelki dżemem (bo tak najbardziej mu smakuje), ale wspólnie ustaliliśmy, że zrobimy masę kakaową (kakao też lubi :-).

Taki andrut to dla mnie smak dzieciństwa :-)


P.S.1. Śmieszna sprawa - dziś dostałam na skrzynkę mailową ofertę od firmy. Oferta powoływała się na Trzech Króli. Oto 3 królewskie atuty cechujące usługi firmy:
K - krótkie terminy realizacji zlecenia
M - możliwość samodzielnej aktualizacji wykonanej strony
B - bez ograniczeń.
Czego to ludzie nie wymyślą ;-) No czego? :P

P.S.2. Ostatnio podczas kąpieli Kacperkowi zdarzają się ciekawe wypowiedzi. Na przykład takie, że chce zostać "sklepiarzem " ;-)
Albo:
Kacper i Oskar licytują się: "Kto się przezywa, ten się tak sam nazywa", jednak ja wtrącam się do rozmowy i mówię, że Wy się nie przezywacie tylko "Małpujecie" albo "Przedrzeźniacie". Na co Kacperek "Chyba denerwujecie" - co prawda to prawda ;-) Przedrzeźnianie bywa denerwujące :-o

5 stycznia 2014

Film i pewne postanowienia

Wczoraj od dłuższego czasu udało mi się trochę odpocząć. Udało się to dzięki filmowi, który mnie bardzo wciągnął, a który już kiedyś zaczęłam oglądać. Film ten to "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona". Jakiś czas temu gdy oglądałam początek filmu nie wciągnął mnie (albo przeraziłam się tego  "starego człowieka" ;-), jednak wczoraj stało się inaczej.

fot. filmweb.pl

Nie jest to może jakieś arcydzieło, ale ten film dał mi to czego potrzebowałam na obecną/teraźniejszą chwilę. Pozwolił wciągnąć się w swoją fabułę, a zarazem uzmysłowił kilka spraw. Dał do myślenia.

Nie wiem z czego to wynika, ale co rusz trafiam na teksty, które mnie poruszają i motywują do zmian. Pewnie wynika to z tego, że zaczął się Nowy Rok i większość z nas robi postanowienia mniejsze lub większe, chce zmienić coś w swoim życiu. Albo znowu sprawdza się zasada, że gdy człowiek szuka odpowiedzi, coś zaprząta jego umysł wszechświat mu sprzyja i podrzuca podpowiedzi.Między innymi takie słowa Carla Barda - "Choć nikt nie może cofnąć się w czasie i zmienić początku na zupełnie inny, to każdy może zacząć dziś i stworzyć całkiem nowe zakończenie".
Często czytam też bloga Manufaktura Radości, który jest o czymś! Często dotyka a zarazem daje kopa do życia i do nie użalania się nad sobą. Mnie ostatnio poruszył ten tekst i ten.
Dziś z kolei trafiłam na życzenia noworoczne od Pani Beaty Pawlikowskiej. Tu puszczam oczko do Dragonfly ;-) Ślędzę Panią Beatę na pewnym portalu społecznościowym i czasem jej teksty do mnie przemawiają :-)
"... żeby udało Wam się zrobić jedną małą rzecz, która poprawi Wasze życie. Tylko jedną i wystarczy, żeby była całkiem niewielka, dlatego że jeśli ktoś skutecznie zrobi jedną małą, pozytywną rzecz, to natychmiast będzie miał ochotę i siłę do tego, żeby zrobić następne.
Wystarczy więc jedna mała rzecz na początek. Tylko jedno niezbyt wielkie i niezbyt skomplikowane postanowienie noworoczne. Wiem z doświadczenia, że z tą pierwszą, małą zmianą z wielką mocą przychodzą następne, znacznie większe i ważniejsze. I tego Wam życzę.
Bo każdy decyduje sam o tym, co zrobi z tym, co trzyma w swoich rękach. Z życiem też."

A na koniec moje małe postanowienia na Nowy Rok 2014:

- jak najczęściej wychodzić z własnej "strefy komfortu"

- otaczać się pozytywnymi ludźmi, pozytywnymi treściami

- codziennie się uśmiechać 

- codziennie "dziękować" za dobre rzeczy w swoim życiu; być wdzięcznym :-)

3 stycznia 2014

(Po)świąteczny wypoczynek

Chyba dlatego, że znajdowaliśmy się między 400 a 500 metrem n.p.m. prawie przez cały nasz tygodniowy pobyt świeciło słońce :-) Może dwa dni były zachmurzone, ale i tak z przebłyskami. Jedynie dzień sylwestrowy był mocno zamglony. Czasem w Warszawie brakuje mi słońca, mam wrażenie, że dość często (za często) mamy tu zachmurzone niebo ;-(

 

Moi rodzice mają dwa pieski: labradora Badiego i kundelka Lolka :-) Wiki zapałał do nich wielką miłością :-) Z jednej strony bał się ich (wielkości Badiego i zbytniej żywiołowości Lolka), z drugiej cały czas chciał aby były w pobliżu. Z czasem nawet nauczył się radzić sobie z Lolkiem, odpychając go rączką, gdy za bardzo chciał mu wejść na głowę ;-) Do Badiego się przytulał i gdy moja mama wyprowadzała go na podwórko, Wiki podchodził do drzwi i za nim patrzył. Czasem pokazywał, że chce aby mama go wpuściła do domu z powrotem :-)


I jak to mówią małe "bits and pieces" :-)


A na koniec trochę przyrody jesienno-wiosennej, na pewno nie zimowej na co wskazywałaby data w kalendarzu ;-o


Pierwszy raz od nie wiem kiedy przespaliśmy Sylwestra. Słodko zasnęliśmy z dzieciakami około 23.00. Ja przez sen słyszałam fajerwerki, ale nie miałam siły aby wstać :-o Szczególnie Kacperek czekał na fajerwerki. I udało się je obejrzeć w Nowy Rok zaraz po przyjeździe do domu. Obok naszego bloku ktoś urządził posylwestrowy pokaz sztucznych ogni. A więc nie ma tego złego... :-)

P.S. Gdyby komuś mało było zdjęć? ;P Jeszcze tu kilka jest :-)

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails