30 stycznia 2014

Potrójnej Matki blogowanie

Bardzo lubię to moje miejsce w sieci, trochę niedopracowane, czasami przeze mnie zaniedbywane. Jest takim moim azylem, chwilą oddechu od codzienności, od dzieci (to taki paradoks, bo przecież blog jest przede wszystkim o moich dzieciach ;-), wirtualnym kontaktem z Wami czytelnikami :-) Niestety pisanie/prowadzenie bloga przy trójce małych dzieci nie jest prostym zadaniem. W mojej głowie pojawia się wiele pomysłów na posty w ciągu dnia, pojawiają się też różne przemyślenia, którymi chciałabym się z Wami podzielić. Jednak najczęściej nie udaje mi się ich przelać na "klawiaturę" od razu, a potem gdzieś ulatują z mojej pamięci. Obecnie do pisania zasiadam wieczorami, ale wtedy często ze zmęczenia brak mi weny i słowa nie układają się tak jak powinny ;-) No ale pomimo tego jakoś te słowa klecę raz lepiej raz gorzej i póki co nie wyobrażam sobie tego mojego miejsca nie mieć. Dobrze jest tak jak jest, choć szata graficzna mojego bloga jest dla mnie samej niezadawalająca a wpisy nie tak częste jak bym chciała ;-o 
Do Was moi czytacze też uwielbiam wpadać, podczytywać i zostawiać komentarze. To również istotna część mojego blogowania :-)

Niedawno bardzo rozbawił mnie taki oto obrazek:


Mnie takie dopytywanie innych ludzi, znajomych jakoś specjalnie nie denerwuje. Zwyczajnie się z tego śmieję i nie traktuję takich uwag zbyt poważnie. To może dlatego, że nie spotkało mnie nigdy nic wyjątkowo przykrego. Raz usłyszałam od obcej Pani gdy zobaczyła mnie z trójką chłopców - "Współczuję". Choć wiem, że mówiła to poważnie, ja się uśmiechnęłam do niej, do siebie i zupełnie te słowa mnie nie ruszyły. W sumie taka prawda ;-) Sama sobie czasem współczuję ;P Zdarza mi się też, że ktoś dopytuje się czy Wiki to chłopiec czy dziewczynka - i ten zawód w oczach gdy mówię, że chłopak - bezcenny ;-P
Ostatnio zaczepiła nas starsza Pani gdy wracałam z całą trójką z przedszkola - starsi gdzieś tam obok mnie biegali, a mały Wiki sobie spacerował. Pani zatrzymuje się przy Wiktorku, przygląda się i pyta "Czy to Pani?", odpowiadam, że "Tak" i dodaję, że "Ta o tam biegająca dwójka to też moje". Na co Pani obdarzając nas wszystkich szerokim i szczerym uśmiechem dodała "Wie Pani, że dzieci szybko rosną? Za szybko?", odpowiedziałam, że "Wiem". Po czym chcąc już skończyć rozmowę (bo się trochę śpieszyłam) stwierdziłam "Tylko my się starzejemy". A starsza Pani pomyślała, pomyślała i powiedziała "Nie. Duch jest zawsze młody". Cóż za cenna lekcja dla mnie :-)
Jestem pewna, że gdy ja mam pozytywne nastawienie do świata to i świat jest mi przychylny :-)

Może jedynie denerwowałoby mnie dopytywanie się "Kiedy dziecko?" gdy zdecydowalibyśmy z mężem, że dzieci mieć nie będziemy.

29 stycznia 2014

12 miesięcy

Z wielkim, ale to wielkim poślizgiem podsumowanie 12 miesiąca życia Wiktorka :-)

Coraz więcej zaczyna gadać po swojemu: "dada", "dydy", "tyty", "dede" i takie tam ;-)

Jest niesamowicie kontaktowy, jest bystrym obserwatorem i ma etap naśladowania nas we wszystkim :-)

W 12 miesiącu bardzo zaczęły rosnąć mu włosy, oczywiście nie jest to jeszcze jakaś bujna czupryna ;-) Ale coś zaczyna się dziać.


Chyba powoli zbliżamy się do jednej drzemki w ciągu dnia, ale dłuższej. W zasadzie ja się z tego cieszę, bo przez te dwie, trzy godzinki mogę więcej zrobić. Czasem nawet z premedytacją przeciągam go do wieczora, żeby na noc ładnie zasnął. Bo jeżeli zdarzy mu się przysnąć nawet na 15 minut około 18.00, 19.00 najczęściej zasypia wtedy na noc dopiero około 23.00. Jak żyć? ;-)
Zdarzyło się też pewnego dnia, że zasnął w dzień bez piersi, ale na tym jednym razie byłby koniec ;-)


Dopiero w 12 miesiącu Wikiemu zaczął przechodzić "lęk separacyjny". Przechodziliśmy go około 1,5 miesiąca i nie było łatwo. Ale nic to dzięki temu nauczyłam się robić ciasto i piec naleśniki jedną ręką, podnosić z podłogi różne rzeczy palcami od stopy ;-) Także dziecko Matkę wyćwiczyło ;-)) Były momenty, że nie widziałam światła w tunelu... aż jakoś w połowie grudnia dziecko zaczęło się ode mnie coraz częściej oddalać i nie wpadało w czarną rozpacz gdy ja się na chwilę od niego oddaliłam. A więc zaczęło być luźniej ;-)
Żaden z dwójki synów nie przechodził w taki sposób lęku separacyjnego, Wiki można powiedzieć przeszedł go najciężej nie wspominając już o Matce ;-)

Wreszcie przestaliśmy używać śliniaków. Praca ślinianek się ustabilizowała. Śliniak przydaje się już tylko przy jedzeniu...uff :-)



Bardzo smakują mu rodzynki, mógłby jeść je garściami :-) Domaga się ich nieustannie, póki co wyjada nam je z musli ;-)

Wiki rozpoczął wspinanie się po kanapach, póki co meble go nie interesują ;-) Próbuje też wychodzić z wanny. Mamy dość głęboką, ale i tak bywa niebezpiecznie, bo Wiki potrafi się już podciągnąć na rączkach. Dodatkowo nauczył się otwierać klapę od sedesu. A że mamy przesuwane drzwi do łazienki... Jest po prostu wszędobylski, wszędzie wejdzie, a najbardziej oczywiście podobają mu się miejsca niedozwolone typu muszla klozetowa, kosz, szafka z chemikaliami.

Potrafi się denerwować gdy np. nie chcę dać mu pilota od telewizora, bądź mojej komórki. Potrafi też walczyć o swoje ;-) Oskarek czasem trochę mu dokucza albo wyrywa zabawkę. Ostatnio Oskarek przyciągał w swoim kierunku pudło z klockami i Wiki robił to samo - nie pozostawał dłużny bratu ;-)

Cały czas Wiki doskonali się też w sztuce chodzenia, nawet czasem chodzi bokiem :-) A Matka uwielbia gdy klapie tak fajnie stópkami gdy chodzi na bosaka :-)

Ten rok życia naszego synka minął jak jeden dzień. Choć pojedyncze dni wlokły się czasem niemiłosiernie, to ten rok minął bardzo ale to bardzo szybko. Poniżej 12 miesięcy z życia Wiktorka w kwadratach :-)


Bardzo chciałam zrobić ten kolaż na 9 stycznia w dzień pierwszych urodzin Wiktorka, ale nie udało mi się ;-( Zatem jest dzisiaj i jestem z niego dumna ;-)

22 stycznia 2014

O moim Dziadku...

Mój dziadek ze strony mamy zmarł gdy byłam w podstawówce jakoś w 4 klasie. Choć przez sześć lat swojego życia mieszkałam z nim pod jednym dachem nie było między nami szczególnej więzi. Dziś wiem dlaczego i wcale się temu nie dziwię. Tak miało być i nawet tak powinno być.

Natomiast sprawa z drugim dziadkiem ze strony taty ma się trochę inaczej. Tutaj byłam pierwszą i wyczekaną wnuczką :-) Uwielbianą przez babcię, dziadka, dwie siostry taty. Jednak w moich kontaktach z dziadkiem były niestety dwie "wyrwy". Gdy się urodziłam dziadek przebywał w Stanach Zjednoczonych, pojechał tam do pracy. Ja pamiętam go dopiero od czasu jego powrotu do kraju czyli miałam wtedy 3 albo 4 lata. Potem nastąpiły lata fajnych kontaktów, babcinych obiadów po szkole. A potem kolejna przerwa w bliższych kontaktach. Dość długa.... Gdy poznałam mojego męża chciałam/chcieliśmy bardzo odbudować więzi z moim dziadkiem. Po części się to udało, poznał Kacperka i Oskarka, swoich prawnuków. Jednak tego straconego czasu nie udało się odzyskać... więzi nie buduje się od tak, na to potrzeba czasu, wspólnych przeżyć, wspólnego czasu, a tego po drodze gdzieś zabrakło. Coś zostało na długo przerwane i po prostu nie ma siły żeby po latach to odbudować i żeby było tak samo. Więzi zawiązały się z kimś innym. Życie nie znosi pustki.
Ale i tak jestem dumna z tej minimalnej więzi, którą udało mi się ocalić, odzyskać przez te 6 lat wznowionych kontaktów. Jestem dumna z tego, że to podczas naszej wizyty u dziadków, dziadek wspomniał z wielkim uczuciem o swoim zmarłym przed laty pierworodnym synu. A zaczął tak "Nasz Jurek miałby dzisiaj....lat". Wtedy dogłębnie zrozumiałam co znaczy dla człowieka strata dziecka (nieważne w jakim wieku). Miłość do tego dziecka i żal po jego stracie zostaje w człowieku do końca jego dni. Muszę też wspomnieć, że dziadek był generalnie dość zamkniętą osobą, dlatego takie wyznanie było naprawdę "czymś", musiał czuć się przy nas dobrze i bezpiecznie. Poza tym był człowiekiem pogodnym i zupełnie nie konfliktowym. Nigdy nie widziałam, żeby z kimś się kłócił, albo nie słyszałam o osobie, której by nie lubił, albo ktoś nie lubił jego. I wizualnie miał coś w sobie z Wojtyły, a także z postury.



Wielkimi krokami zbliża się rocznica jego śmierci, w święta wspominaliśmy go. Wspominaliśmy również inne śmierci w naszej rodzinie, szczególnie małego brata mojej mamy jak i śmierć taty mojej mamy. To podczas tych wspominków mój tata dowiedział się o wspomnianej przeze mnie wyżej rozmowie z dziadkiem. On sam nigdy nie usłyszał od niego podobnych słów, ale to chyba takie naturalne, że nie dzielimy się z naszymi dziećmi tak trudnymi przeżyciami, chcąc im ich oszczędzić. Wbrew pozorom te nasze wspominki nie były smutne, a chyba nam wszystkim potrzebne. Takie oswajające z trudnym tematem sama nie wiem... Ale jakaś taka krzepiąca ta rozmowa była.

Mój tata cały czas przeżywa śmierć swojego ojca a mojego dziadka. Tym bardziej, że okoliczności jego śmierci były specyficzne, zmarł w szpitalu w dzień, w którym miał z niego wychodzić... I to mój tata miał go odbierać. Choć jest już oczywiście lepiej niż na początku, czas powoli zalecza rany.

I tak powoli zmierzam do moich przemyśleń, które dały początek temu wpisowi....
Pewnego razu lekarz dał mojemu dziadkowi około 8 lat życia ze względu na choroby jakie go dotknęły. I tak się właśnie stało. Dziadek zmarł dokładnie po 8 latach od czasu diagnozy i słów tego lekarza. I tak sobie myślę, że lekarze nie powinni konkretnie określać czasu jaki danemu człowiekowi pozostał... Jednych taka informacja zmobilizuje do walki i będą żyli dłużej niż dawali im lekarze, inni przyjmą to jako pewnik i w ich przypadku zadziała tzw. "samosprawdzająca się przepowiednia" . Wydaje mi się, że powinno być zakazane mówienie do ludzi chorych ile będą jeszcze żyli. Lekarz może powiedzieć, że jest źle...wiadomo... tylko ta prawda powinna zostać podana w jakiś taki neutralny sposób. Bo lekarz powinien sobie zdawać sprawę, że mimo wszystko to  nie on jest Panem życia i śmierci.
Dodatkowo przeczytałam wczoraj artykuł w "Z" z maja 2013 roku o mocy jaką moją słowa pt. "Wokół słowa". Słowa mogą mieć moc budującą i mogą mieć moc niszczącą. I również ten artykuł upewnił mnie w tym, że lekarz powinien używać słów przede wszystkim budujących, żeby samospełniająca się przepowiednia potoczyła się w pożądanym kierunku :-)

P.S. Taki bardzo osobisty wpis mi wyszedł. Ale musiałam...Przychodzą mi do głowy słowa piosenki "czasami człowiek musi inaczej się udusi". Tylko to mam na swoje wytłumaczenie.

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails